24 października 2015, Bastia (Korsyka)
Wyjście z Florencji.
Wychodząc wczoraj w miejsce skąd łapałem stopa do Livorno przechodziłem przez florenckie slumsy. Troche się cykałem. Na szczęście wsród kupy śmieci (drzwi samochodowe, pralki, telewizory, wanny) wybuchł jakiś pożar wiec zjechała się policja i straż pożarna. Względnie dało mi to poczucie bezpieczeństwa. Udając pewny krok przeszedłem ten odcinek będąc nie lada atrakcja dla oczu mieszkańców tej smutnej dzielnicy.
Nocleg w Livorno.
Rozstawiłam namiot w centrum miasta przy porcie schowany przy moście. Królewska miejscówka przy samych fortyfikacjach. Namiot pierwszy raz rozbity, zapowiada się obiecująco. Sheraton ;)
Prom
Płynę promem z Livorno do Basti. Łódka rozmiarów sporych. Siedzę w sali bankietowej na 7 piętrze (z 10 chyba). Bar zajmuje dwa piętra w frontalnej cześci statku. Na początku wahałem się - siadać? Przecież nic nie zamówię. Wchodzę patrzę - Włosi i Francuzi rozwaleni w fotelach ze zdjętymi butami wcinają kanapki z Burger Kinga, bagietki przygotowane w domu, czy chipsy kupione w markecie. W tej cebulandii ja ze swoim podłączeniem telefonu do gniazdka i spokojnym egzystowaniem będę księciem.
Gdy rozmawiam ze znajomymi (telefony, internety, te sprawy) wciąż przewija się temat "ale jak ty sam?". Po chwili z kolei ja odpowiadam "ale ja sam?". Niby normalna rzecz, mnóstwo ludzi podróżuje samemu. Ale dla mnie to absolutna nowość, całe życie spędzam ze znajomymi, rodziną, czy po prostu wsród ludzi a tu taka odmiana. Możliwe ze nawet dwa tygodnie w górach samemu. Śmiejemy się wszyscy z tego, a mnie zżera ciekawość jak to będzie. Oczywiście, że wrócę mądrzejszy nawet się nie łudzę.
Na scenę wszedł jakiś zespół. Po dwóch godzinach z Pezetem na słuchawkach "Parole, Parole" i "Englishman in New York" brzmią całkiem przyjemnie. Zostawię napiwek. Żart.
Ale, że sam? Będzie zabawa ;)
Jeżeli dobrze pójdzie jutro rozpoczynam szlak gr20 z północy na południe Korsyki. Dla mnie na pewno spore wyzwanie. 180km przez góry, prawdopodobnie 14-15 dni marszu po 7-8h. Podobno trudność mniej więcej jak Orla Perć w Tatrach. Dzisiaj tez kilkukrotnie usłyszałem pytanie czy się boję. Trochę się cykam o plecy. Zawsze miałem z nimi problemy, jak walną to mogę sobie najwyżej Dziewiczą Górę w Czerwonaku pod Poznaniem pacnąć. Fajnie by też było, jakby za dużo nie padało. Ogólnie to i tak wiadomo że będzie dobrze!
Ale, że sam? Jaka wkręta, bania zryta bankowo.
Kelnerka się do mnie uśmiechnęła, zespół śpiewa "wonderful life". Z przyjemnością odwzajemniam uśmiech. Kompani w cebulowaniu przy stolikach rozstawionych dookoła z zaciekawieniem oglądają papierki po Burger Kingu i kolorowy dywan na podłodze. Jest ekstra ;)
Pzdr!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz